*Nicole *
Gdy wstałam poszłam do łazienki aby ogarnąć się po całej nocy. Schodząc na dół zapatrzyłam się i grzmotnęłam w drzwi od pokoju siostry.
-Osz kur!- nie ukrywam że bolało.
-Nicole! Nic Ci nie jest?- Marceline właśnie wychodziła z pokoju.
-Nie. Chyba nie. Ale no wiesz przymykaj trochę drzwi... tak kawałek..
-Ale z Ciebie jełop. Uważaj jak chodzisz a na pewno nie będziesz miała siniaków!
-Właśnie tak apropo siniaków... mamy lód w lodówce? Bo przyłożyłabym sobie coś do mojego czoła...
-Niezdara! Moja niezdara!
-Pamiętaj że ja też potrafię zaleźć za skórę koleżanko.
-Oj cicho. Chodź na dół przyłożę ci coś zimnego do czoła... do czoła tak?
-Tak. No chodź już!
-No idę
-Yhy. Właśnie widzę.
-Na ciebie czekam!
-Aaa! Takie buty!
-Nie wkur..zaj mnie!
-Już! - ruszyłyśmy na dół do kuchni. Usiadłam na stołku a Marceline zaczęła grzebać w lodówce. W końcu znalazła jakaś butelkę z wodą mineralną i przyłożyła mi do czoła.
-Trzymaj sobie a ja zrobie śniadanie.
-Dobra. A co zrobisz?
-Owsianka czy płatki z mlekiem?
-Płatki.
-Miodowe?
-Miodowe. -Gdy Marceline robiła śniadanie ja przeglądałam co działo się nocą... to znaczy gdy 'oglądałam' film z Leo... Trzymałam butelkę przy czole gdy w pewnym momencie spadła mi i się stłukła tym samym kalecząc moją rękę.
-Osz kur..!
-Jezu! Nicole! Nic ci nie jest?!
-Oprócz faktu że mam rozciętą rękę?! Nie nic! No nie gap się tak tylko mi pomóż!
-Ja ci to mogę owinąć bandażem ale zaraz się ubierasz i jedziemy do szpitala!
-Ty normalna jesteś?! Przecież zobaczą moje blizny! Marceline nie!
-Chcesz żebym zawołała kogoś kto Ci uświadomi powagę sytuacji?!
-Kogo niby?!
-Leo?- powiedziała trochę ciszej.
-Dobra! Już idę się ubrać i jedziemy.
-To ja poproszę tatę żeby nas zawiózł.
-Nie! Autobusem albo pieszo.
-Nicole! Nie dyskutuj!
-Dobra! Tylko się śpiesz bo boli!
-To co stoisz?! Na górę!
-Idę! - wbiegłam do swojego pokoju tym razem omijając drzwi. Ubrałam jakąś w miarę wyjściową bluzkę i wzięłam bluzę do ręki wychodząc na moje nieszczęście spotkałam... Leo...
-Hej Nicole!
-No część! - bluzą zakryłam rękę.
-Wychodzisz gdzieś?
-Tak... z siostrą idę do... yyy... do parku!
-Babski wypad ma się rozumieć?
-Co..? A tak! Dokładnie o to mi chodziło!
-No dobra. Miłej zabawy.
-Dzięki! - szybko minęłam chłopaka. Nie chciałam żeby pomyślał że znów się pocięłam... skończyłam z tym... tak mi się wydaje... zeszłam na dół gdzie czekała Marceline z tatą. Wsiedliśmy do samochodu i tata zawiózł nas do szpitala. Droga minęła w ciszy. Gdy wyszłyśmy na parkingu Marceline powiedziała tacie że może pojechać my wrócimy pieszo. Weszłyśmy do szpitala...
*Marceline*
Gdy byłyśmy już w szpitalu w recepcji powiedziałam jaka jest sytuacja a pielęgniarka zaprowadziła nas na odpowiedni korytarz i powiedziała lekarzowi o tym jak niezwłoczne to jest. Weszłyśmy do gabinetu.
-Dzień dobry.- przywitał nas.
-Dzień dobry.
-A więc co się stało?
-Siostra miała nieszczęśliwy wypadek z butelką wody mineralnej i boję się że szkło wbiło jej się w rękę. Ma dość duże rozcięcie ale zabandażowałam jej rękę bo tylko to przyszło mi wtedy do głowy.
-No dobrze. Więc ja obejrzę rękę a ty Marceline poczekaj na zewnątrz. Widok rany może być dla Ciebie niebezpieczny wiesz z jakiego względu.
-Tak wiem. Jak będę potrzebna proszę wołać. - powiedziałam i wyszłam. Nicole zajmował się mój prywatny lekarz więc dobrze nas znał i wiedział co mówi. Takie rozcięcia przypominają mi jeden moment w moim życiu gdy moi prześladowcy chcieli wypróbować jak ostre jest szkło... Usiadłam więc na krześle w poczekalni. Wyjęłam telefon z kieszeni i zaczęłam czytać wszystkie wiadomości jakie dostałam. Nudziło mi się więc jakoś czas musiałam zabić. Po około piętnastu minutach drzwi się otworzyły i zostałam poproszona do gabinetu.
-Z siostrą wszystko będzie dobrze. Zaraz pielęgniarka przyjdzie i zaprowadzi ją fo miejsca gdzie zszyją jej ranę. W tym czasie Marceline zrobimy parę badań by zobaczyć jak twoje zdrowie. To tak przy okazji bo skoro mam teraz chwilę czasu to lepiej będzie to skontrolować.
-Dobrze.- w tym momencie przyszła pielęgniarka po Nicole. Uściskałam ją i szepnęłam jej do ucha.:
-Jesteś silna. A pomimo że nie będzie mnie obok ja i tak będę z tobą! - siostra wyszła a ja zostałam na badaniach. Doktor pytał się czy pamiętam o lekach i takie różne rzeczy. Szczerze powiedziałam że dziś jeszcze ich nie zażyłam bo przez Nicole nic nie zjadłam. Po wszystkich badaniach do sali weszła Nicole i dostała receptę na leki. Lekarz przepisał mi receptę w razie gdyby kończyły mi się leki. Poszłyśmy do apteki ale miałyśmy pieniądze tylko na maść na rękę Nicole no i jakieś tabletki przeciwbólowe. Kupiłyśmy i zaczęłyśmy wracać do domu. Nicole dostała usztywniacz więc nie uda jej się ukryć prawdy przed Leo. Mam nadzieję że powie prawdę! Spacerkiem kierowałyśmy się do celu. Nagle Nicole odezwała się
-Marceline... po co my wogóle żyjemy? Przecież i tak będziemy musieli umrzeć.
-Mnie się nie pytaj... tyle przeszłam że różne myśli krążyły mu po głowie...
-No ale po co? Żyć z świadomością że muszę umrzeć...
-Ja nadal żyje dzięki tobie. Gdyby nie fakt że cię kocham dawno by mnie nie było.
-Marceline... czemu? Tyle cierpiałaś żebym ja była szczęśliwa? Czemu?
-Bo jesteś moją siostrą i cię kocham.
-Nie rozumiem życia. Tyle krętych ścieżek a ty mały problem znaczy człowiek nic nie możesz poradzić na swoją niedolę...
-Wystarczy że masz wokół siebie ludzi których ty kochasz i którzy kochają ciebie
-Może masz rację...
-Przecież sama to przerobiłam na własnej skórze siostrzyczko.
-Chodź bo głodna jestem.
-Jak zawsze. No ja też muszę zjeść ale wiesz z jakiego powodu...
-Tak wiem. Siostra. Obiecaj mi jedno.
-Wiesz jakie mam nastawienie do obietnic
-Proszę. Tylko to.
-No dobrze...
-Obiecaj że będziesz zawsze i mimo wszystko. Nie chcę Cię stracić. Nigdy.
-Nicole... Ja... postaram się ale wiesz jak z moim sercem bywa...
-Marceline. Proszę. Nie zostawiaj mnie samej. Nigdy. Marcelina nigdy.- Nicole używała mojego polskiego imienia tylko w sytuacjach kryzysowych i bardzo poważnych.
-Słyszałaś co mówił lekarz po moich badaniach...? Słyszałaś?
-Tak... boję się o ciebie...
-Nie martw się. To tylko chwilowe... (chyba)
-Jesteśmy. Chodź.
-Powiesz Leo? Chyba nie będziesz udawała że wszystko dobrze z twoją ręką. -Powinnam?
-Tak.
-Dobrze powiem mu.
-Ja idę z do siebie. Śniadanie sobie zrób a ja zjem tylko jogurt...
-Marceline! Przed lekami to za mało.
-To daj mi bułkę.
-Łap!
-Dzięki!
*Nicole *
Będąc już w domu nadal byłam w szoku z powodu tego co usłyszałam przed gabinetem. Nie wiadomo czy Marceline się poprawi czy zostanie tak jak jest a może nawet się pogorszy? Boję się o moją siostrę... Z moich przemyśleń wytrącił mnie Charlie.
-Hej. Co ci się stało w rękę? -spytał
-Cześć. Długa historia ale w skrócie stłuczona szklana butelka plus ja równa się szpital.
-Kolejny raz coś sobie rozcięłaś?
-Na to wygląda.- zaśmiałam się.
-Wiesz może gdzie jest Marceline?
-U siebie w pokoju ale jeżeli Ci życie milę daj jej teraz spokój.
-Aha...?
-Nie mogę powiedzieć.
-No dobra. Siostrzane sekrety ma się rozumieć.
-A żebyś wiedział! -zaśmiał się tylko i wyszedł a ja wróciłam do mojego śniadania. Nie miałam ochoty na nic... gdy już zjadłam posprzątałam po sobie i poszłam na górę. Założyłam słuchawki i myślałam o tym wszystkim. Każdy najmniejszy gest... Nie wiem jak i kiedy ale po policzkach zaczęły mi spływać łzy. W tym momencie do pokoju weszła Cysia
-Nicole..! Ej Niki! Co się stało?!
-Bo... Ja nie chcę cię stracić! Nie jestem w stanie wyobrazić sobie mojego życia bez Ciebie... bez kogoś kto śmieje się z mojej niezdarności, bez kogoś kto wytyka ni błędy bo mnie kocha... bez kogoś kto jest, był i być musi! Marceline! Musisz ze mną zostać! Proszę!
-Ja się nigdzie nie wybieram. Będę z tobą puki żyje. O- obie- obiecuję.
-Marceline...? Czy ty mi to obiecałaś?!
-Dlatego bo cię kocham. Jesteś moją siostrą pamiętaj o tym.
-Jesteś najlepszą starszą siostrą jaka istnieje. Dziękuję. - przytuliłam ją. Ona zawsze wie jak mnie pocieszyć. Nadal byłam cała czerwona od płaczu. Nagle do pokoju weszli Leo i Charlie.
-Dziewczyny idzie...- zaczął Charlie.
-Nicole coś się stało? -spytał Leo.
-Tak. Jest dobrze. Ze mną jest dobrze.
-Ale jesteś pewna?
-Tak. -uśmiechnęłam się sztucznie
-Mogę na chwilę porwać Ci Marceline?- przerwał ciszę blondyn.
-Jasne.
-A moje zdanie się liczy?- zaśmiała się siostra.
-Nie koniecznie.- uśmiechnęłam się a ona wstała i wyszła z blondynem. Zostawili mnie i Leo samych u mnie w pokoju.
Usiadłam na łóżku a Leo obok mnie.
-Co ci się stało w ręke?
-Szkło i Nicole to nie najlepsze połączenie -Nicole. Naprawdę?
-Tak. - zaśmiałam się. Chwilę siedzieliśmy i rozmawialiśmy. W pewnym momencie oparłam głowę o ramię chłopaka on objął mnie i pocałował w czoło. Ten moment mógłby trwać wiecznie.
-Nicole... kocham cię. -usłyszałam nad uchem..
-Ja ciebie też Leo...- co.ci kurna strzeliło do głowy Nicole?!
*Marceline*
Gdy wyszliśmy z pokoju Nicole poszliśmy do mnie. Usiadłam na łóżku a blondyn obok mnie. Bez chwili namysłu przytuliłam go bo właśnie teraz przeżywałam kolejny koszmar.
-Hej. Coś sie stało księżniczko?
-Boję się...
-Czego?
-Miałam dziś robionych kilka badań i wyniki nie są super poprawne... nawet są złe. Boję się o Nicole i o...
-Nadzieja umiera ostatnia księżniczko.
-Moja nadzieja nie żyje od dobrych paru lat. Od paru lat...
-Ona jest w tobie. Tylko ty tego nie wiesz.
-Charlie...
-Co jest księżniczko?
-Nie puszczaj mnie. Pierwszy raz od lat czuję się bezpieczna...
-Nie puszczę. -powiedział i mnie pocałował.
Rozdział dość krótki bo skończyły mi się ferie no i teraz nauka... mam nadzieję ze rozdział się spodobał ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz